
Nauczyciele uważali, że będę tumanem. W czasach, kiedy chodziłem do szkoły nikt nie robił badań na dysleksję czy dysortografię. Nic więc dziwnego, że nie odnajdowałem się w szkole. Odstawałem od innych i buntowałem się. Zostawili mnie dwa razy w szkole podstawowej. Przez ten cały szkolny okres trafiłem do 9 psychologów i 3 psychiatrów. Rodzice mnie nie rozumieli -chyba podzielali zdanie nauczycieli, że niczego w życiu nie osiągnę. Moje dorastanie nie było więc łatwe. Pojawiło się nieciekawe towarzystwo, niebezpieczne przygody. Byłem blisko tej cienkiej granicy, która prowadzi za kraty, czasami się biłem.
Wtedy mój ojciec, który miał hodowlę owczarków niemieckich podarował mi Astę. Do dziś pamiętam ten dzień. Ojciec przyszedł do mojego pokoju ze szczeniakiem na rękach. Puchata kulka wierciła się i podgryzała mu palce.
– Nikt jej nie chce – powiedział – bo nie stają jej uszy. Może chciałbyś się nią zająć?
Miałem wrażenie, że moje serce już nigdy nie zacznie bić. Po prostu zatrzymało się. Widziałem tylko wielkie brązowe oczy, a zaraz potem czarny mokry nos, który trącał moje ramię. Asta została moją pierwszą uczennicą. Spędzałem z nią każdą wolną chwilę. Ze szkoły pędziłem do domu najszybciej jak mogłem, bo wiedziałem, że na mnie czeka. Szliśmy razem na łąki niedaleko domu. Ja i ona. Wokół zielona przestrzeń. Cierpliwie uczyliśmy się siebie. Chodziła za mną krok w krok. Wyczulona na każdy mój gest. Miałem przyjaciela, takiego pierwszego swojego przyjaciela. Wyszkoliłem ją tak dobrze, że zacząłem robić pokazy dla dzieci w szkołach. Na jednym z takich pokazów wiele lat później spotkam generała Hermaszewskiego, jedynego Polaka, który poleciał w Kosmos. Uścisnąć dłoń kogoś takiego – to było naprawdę coś.
Jednak na pierwsze ogólnopolskie mistrzostwa pojechałem z Cezą. Miałem 14 lat, zawody to była dla mnie przede wszystkim przygodą. Pojechałem na luzie i… wygrałem. Z doświadczonymi zawodnikami i hodowcami! Do dziś pamiętam jak odbieram puchary. W krótkich spodniach, pies przy mojej nodze. Puchary i nagrody porozkładałem sobie potem na trawie, bo tyle ich było.
W wieku 14 lat już wiedziałem jaka będzie moja zawodowa droga. Szkolenie psów stało się nie tylko moją pasją, ale i pracą.
I kiedy już myślałem, że wszystko umiem, spotkałem Wita Glistnika, Czecha, który całe lata mojej wcześniejszej pracy z psami obrócił w perzynę.
To on pokazał mi jak pies może na pasji pracować, na piłce, i to był zupełnie inny świat. Do Polski z Czech przywiozłem nie tylko wiedzę, ale i pierwszą piłkę do pracy z psem z firmy Gappay.
Pewnego dnia odebrałem telefon.
– Dostaliśmy pana numer od naszego weterynarza. Powiedział, że jest pan naszą ostatnią szansą. Morus jest agresywny, nie radzimy sobie. Nie ukrywamy, że postanowiliśmy go uśpić. Może nam pan jakoś pomóc?
Pojechałem do Morusa i jego właścicieli. Przywitali mnie smutni i zrezygnowani. Zza ich pleców dobiegło warczenie. Cocker spaniel pokazał zęby. Spojrzeliśmy sobie w oczy i … zabrałem się do pracy. Pokazałem właścicielom, że jego postawę można zmienić. Do dziś mam z nimi kontakt.
Cztery lata później wraz z kolegą założyłem stowarzyszenie, którego celem była pomoc bezdomnym psom.
Dziś współpracuję z teatrami i producentami filmowymi, przygotowując psy do występów na scenie i planie filmowym. Pomagam psom w schroniskach.
Realizuję swoje marzenia, ucząc się razem ze swoimi czworonożnymi przyjaciółmi i ucząc ich właścicieli odpowiedniego podejścia do tych zwierząt. Bo szkolenie to nie tylko praca z psem, to również nauczenie ich opiekunów odpowiedzialności.
Staram się przekonać do takiego podejścia ludzi, a zwierzęta uczyć jak pomagać i być z człowiekiem. Potrzebny jest czas, cierpliwość i obserwacja zachowania psa. Wykorzystuję naturalne instynkty i pasje. Jeśli o tym pamiętasz, masz w sobie pokorę i podziw dla siły, szybkości i inteligencji swojego czworonoga, wspólnie osiągniecie sukces.
Jestem po to, żeby Wam w tym pomóc. <3